Szkoła żon Magdalena Witkiewicz

Długo zastanawiałam się jak napisać i co napisać w tej recenzji. I prawdę mówiąc nadal nie wiem. „Szkoła żon” Magdaleny Witkiewicz wywołała we mnie tyle emocji, dobrych, pozytywnych, dających kopa, a jednocześnie zapewniła mnóstwo wzruszeń, łez radości i smutku.

Zacznę od tego, czego się spodziewałam po tej książce. Na pewno erotyki, na pewno ciekawej historii, jednocześnie byłam przygotowana na wszystko, bo „Mistrz” był dla mnie ogromnym zaskoczeniem, więc wiedziałam, że i Magdalena Witkiewicz zapewne pokaże nam inne swoje oblicze niż dotychczas. Mimo to autorce udało się mnie podejść. W dniu premiery pomaszerowałam do księgarni, nabyłam i już w autobusie zaczęłam czytać. Dobrze, że udało mi się nie przegapić przystanku, na którym miałam wysiąść, bo historia wciągnęła mnie od pierwszych stron.

Ale o czym jest „Szkoła żon”? Julka, właśnie świętuje swój rozwód, o ile w ogóle można coś takiego świętować, ale to zależy od perspektywy. Na imprezie z przyjaciółkami wygrywa pobyt w SPA Zmysłowa Szkoła Żon. Sceptycznie nastawiona postanawia jednak spróbować. Tak jak i inne uczestniczki, Elżbieta, która próbuje pogodzić się z kolejną zdradą męża i Michalina – Misia, która doskonale wie, a przynajmniej tak jej się wydaje, co szkoła oferuje i jedzie uczyć się seksu. Jedynie Marta, niegdyś piękna, pełna gracji dziewczyna, teraz matka z dużą ilością nadprogramowych kilogramów, nie ma ochoty na odprężające wakacje. Gdyby nie ciotka Ewelina, która załatwiła opiekę nad dziećmi w postaci babci, Marta nigdy nie zgodziłaby się pojechać, bo przecież jej mąż nie dałby sobie rady sam.

Niezły mix, prawda? Pełen przedział wiekowy, od nastolatki po dojrzałe kobiety, ogromne zróżnicowanie charakterów i tak wiele różnych problemów. Te kobiety spotkały się w tej niezwykłej szkole, nie tylko dla swoich partnerów, ale przede wszystkim dla siebie. Tylko niektóre z nich jeszcze o tym nie wiedzą. Autorka doprowadziła do ich spotkania, bo każda z nich niesie w sobie jakąś wartość, którą może przekazać drugiej. Wspólnie będą dzieliły swoje troski i radości, a także odkrywały siebie. Jak wpłynie na nie pobyt w szkole żon, przekonajcie się sami.

Magdalena Witkiewicz wahała się, gdy zaproponowano jej napisanie erotyka. Nie wiedziała, czy podoła, wymyśliła sobie nawet pseudonim pod którym ewentualnie opublikowałaby swoje dzieło. Zmieniła jednak zdanie i bardzo mnie to cieszy, bo „Szkoła żon” to rewelacyjna książka. Przede wszystkim to mądra historia z morałem. Tak, dobrze widzicie, z morałem. Powieść z założenia erotyczna, która nie epatuje seksem, w której każda scena miłosna jest subtelna, delikatna, nie rażąca, stanowiąca tło do pozostałych wydarzeń, a nie będąca głównym wątkiem i powodem napisania książki. Książka, która mówi nam, nie tylko kobietom, że warto walczyć o siebie i swoje szczęście, swoje ja, że czasami trzeba być egoistą i nie godzić się z rzeczywistością ‘bo tak będzie lepiej’.

„Szkoła żon” jest pięknie napisana. Ładnym językiem, bez niepotrzebnych wulgaryzmów. Książka przepełniona emocjami, które aż kipią z każdej kolejnej strony, wywołując łzy w oczach czytelników, także i w moich i to w najmniej spodziewanych momentach. Historia, które daje nadzieję, bohaterowie z którymi możemy się utożsamiać i każda z nas może odnaleźć w Julce, Misi, Jagodzie czy Marcie cząstkę siebie.

Magdalena Witkiewicz pokazała, że potrafi, że jej literackie pióro jest wszechstronne i nie ma rzeczy niemożliwych dla niej samej, dla jej bohaterek, a tym samym dla czytelniczek. Pani Magdo gratuluję stworzenia rewelacyjnej historii, wywołania tak wielu emocji w naszych czytelniczych duszach i proszę o więcej, bo mam nadzieję, że to nie ostatni erotyk w Pani wydaniu.