Ostatnia noc w Chateau Marmont – Lauren Weisberger

Lauren Weisberger – ehh. Właściwie to powinno wystarczyć za cały komentarz. Bo naprawdę nie rozumiem, jak autorka tak genialnej książki jaką jest „Diabeł ubiera się u Prady”, mogła tak bardzo spuścić z tonu.

 
„Ostatnia noc w Chateau Marmont” jest słaba. Bardzo słaba. Wprawdzie wcześniejsza „W pogoni za Harrym Winstonem” też nie błyszczała, ale była lekturą lekką, w sam raz na plażę. Natomiast najnowsza powieść Weisberger, reklamowana jak bestseller, jest to pięciuset stronicowa historia przez którą brnęłam przeszło dwa miesiące. I tylko dlatego, że charakter nakazuje mi kończyć to co zaczęłam.

„Ostatnia noc w Chateau Marmont” to historia młodego małżeństwa. Brooke jest dietetyczką, a Julian muzykiem marzącym o wielkiej sławie. Pewnego dnia marzenie staje się rzeczywistością i państwo Alter wpadają w wir koncertów, przyjęć, wywiadów, a także sieć plotek, kłamstw i intryg. Muszą poradzić sobie z zazdrością ludzi i własną, z rozłąką na długie tygodnie, z obowiązkami zawodowymi i godzeniem ich z życiem małżeńskim.

Od książek z gatunku komedii romantycznych nie wymagam wiele. Mają bawić. Chcę się pośmiać, wzruszyć, zaczytać. Tymczasem powieść Weisberger wysoce mnie rozczarowała. Fajny pomysł, ale gorzej z realizacją. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Bohaterowie nijacy, szarzy, bezbarwni. Fabuła rozbudowana do granic możliwości. Zupełnie niepotrzebnie, bo to tylko nużyło i zniechęcało do dalszego czytania. Przewidywalność nie jest tu wadą, bo w tego typu książkach cały widz polega na tym, że czytelnik wie jak się skończy, ale i tak czyta. Tutaj nawet tego nie ma. Wydarzenia, połączone ze sobą logicznie, owszem, ale też bezbarwne jakieś. Nie pozostawiły żadnych śladów w pamięci i przechodząc z rozdziału do rozdziału, nie pamiętałam już co było w poprzednim. Autorka chciała przedstawić świat blichtru, bogactwa i gwiazd, a wyszła niestrawna papka w stylu tokszoł. Nie polecam. Chyba, że ktoś ma problemy z zasypianiem.